Kończący 1831 rok w dzienniku Anny Sapieżyny to uzupełnienia wpisów tego roku, ale czy na pewno? Niestety nie do końca wiadomo. Jednak warto zagłębić się w tekst pierwszej karty uzupełniającej wspomniany rok wojny polsko-rosyjskiej. Czytamy w niej przede wszystkim o porwaniach dzieci ze wszystkich województw Królestwa Polskiego. W ówczesnym podziale administracyjnym było 8 województw, a zgodnie z zapisami z pamiętnika po 300 dzieci w wieku 4-12 lat było porywanych i wywożonych na wschód. Łącznie to 2 400 uprowadzonych chłopców z ówczesnego Królestwa Polskiego. Nie wiadomo, ilu przetrwało to uprowadzenie, ilu zginęło podczas tej podróży.
W maju 1831 [r.] zaczęto zabierać po ulicach warszawskich i na prowincjach w Królestwie dzieci, to jest chłopców od 4 [roku] do 12 lat. Żołnierze moskiewscy łapali po ulicach chłopców. Matki w niezmiernej rozpaczy zbiegały się do mieszkania Witta, Gubernatora miasta, ale na próżno. Dzieci te wsadzano do kibitki i wywieziono z Miasta pod strażą kozaków. W całym Królestwie to samo czyniono. Do kilku tysięcy, tym sposobem zabrano dzieci i wywieziono do Mińska. Pozór tego dzieła był [uznany, za] dobroczynność Monarchy, który rozkazał ażeby dzieci sieroty i inne ubogie wywieźć z Królestwa i w Mińsku oddać do szkoły żołnierzy. Matki nie poznały się na tej dobroczynności i niezmiernie rozpaczały po swoich dzieciach. Jedna z nich nawet zabiła swoje dziecię. Rekwizycja tych dzieci była po 300 z każdego województwa. Z Warszawy nie wiem, jak wielka była rekwizycja.
Obywatel R. mający dobra w Podlaskiem mówił mi, że przechodziły przez jego dobra transporty tych dzieci prowadzonych przez kozaków. Ośmiu z tych chłopaków uciekło. Kozacy mając wyznaczoną liczbę dzieci, które mieli przystawić ażeby nie brakowało do tej liczby, zaczęli we wsi tego Pana łapać dzieci. Dziedzic użalał się mocno na taki gwałt w Sielcu. Z ośmiu zbiegłych dzieci, dwóch złapano, Kozacy bili ich prawie na śmierć. Kiedy dziedzic prosił, [to] nie chcieli zwolnić [z] kary, mówiąc że ta musi być za przykład drugim, żeby nie uciekali. Te nieszczęśliwe dzieci omdlone, sine od bicia krwią zbroczone rzucili do kibitki i dalej pojechali.
Obywatelka A. Ż. Mieszkająca w Litwie widziała kilka transportów takich dzieci, mówiła z nimi. Kiedy zapytała ich czy mają rodziców, niektórzy powiedzieli, że są sierotami, drudzy rzewnie się rozpłakali mówiąc, że mają. Kiedy ojciec lub matka wysłali ich z jakim koniem, żołnierze ich złapali. Jeden z nich syn ekonoma wysłany przez Matkę spotkawszy [oddziały] kozaków przez nich [także] został złapany. Synowie Francois, kamerdynera P. Ż. w Warszawie na ulicy byli złapani. Ledwo ojciec ich odzyskał. Wszystko co tu piszę jest prawdą niezawodną, poświadczoną widzianymi oczami obywateli godnych wiary. Chłopcy ci mówili płacąc Pani, która ich widziała: „wiem, że nas prowadzą do Rosji, ażebyśmy zapomnieli języka polskiego i żeśmy Polakami, ale to się im nie uda, bo nigdy nie zapomnimy, że [jesteśmy] Polakami.
Zapewne i dziesiąta część tego transportu dzieci nie doszła do swojego przeznaczenia. Te słabe i małe jestestwa potrzebujące starań matek, oddane kozakom, męczone, zgłodniałe, zbiednione albo powymierają albo znędznieją i będą żyć w niedołężności. Pokarm tych dzieci [będzie] cokolwiek mąki rozrobionej w wodzie.