Kolejny zapis z dziennika byłej właścicielki Radzynia Podlaskiego i Szydłowca to wspomnienie rozstania ze swoją córką Anną, żoną Adama Czartoryskiego. To także wieści o oddziałach tułaczy, którzy krążą po lasach Galicji i Królestwa Polskiego mając za zadanie wzniecić kolejne powstanie. Rząd austriacki jest ostrożny, natomiast cały czas w kraju przebywają wojska rosyjskie, które przemieszczają się pomiędzy garnizonami zlokalizowanymi w większych miastach. Wspomniani emisariusze, mogą być utożsamiani ze szpiegami czy agentami, ponieważ czytając o połykaniu trucizny przypomina czasami obecną sytuację eliminacji niewygodnych ludzi.
Rozstawszy się boleśnie z moją córką w Tarnowie wróciłam do Siekorowic a stamtąd przebyłam granicę i wjechałam do Królestwa Polskiego. Nad granicą zastałam bardzo gęste pikiety kozaków. Całą drogę do Warszawy przebyłam spokojnie, lecz wszędzie mówiono o ludziach tułających się po lasach. Wszystkie wojska rosyjskie były w poruszeniu. W kilka dni po moim przybyciu do warszawy dowiedziałam się dokładniej o szczegółach wysyłanych emisariuszy. Komitet Polski w Paryżu wysłał kilkudziesięciu Polaków z misją zaburzenia kraju, zrobienia powstania w Galicji i Polsce. Pokazują się ludzie tułający się po lasach, dobrze ubrani. Wojska rosyjskie złapali 14 z tych tułaczy.
Jeden z nich Dziewicki były oficer wojsk naszych połknął truciznę i umarł. Drugi otruł się lecz wcześnie mu zaradzono i wyleczył się. Powiedział, że wysłani są do podburzenia powstania, i że każdy z ich ma pigułkę trucizny w ustach. Komitet Polski w Paryżu albo raczej komitet Lelewelowski nie mając na celu dobra ojczyzny tylko urojenie w wyobraźni „rzeczypospolitej” europejskiej wysyła nieszczekliwych młodzików na pewne katusze i śmierć bez żadnego użytku dla kraju i owszem ta szalona wyprawa jeszcze więcej dręczy obywateli, gdyż Rosjanie chwytają obywateli, wożą ich do Warszawy do inkwizytorów. Wielka trwoga ponownie między Rosjanami. Patrole ustawicznie chodzą po ulicach w Warszawie dniem i nocą, chwytają w kraju bardzo wielu obywateli.